[Yuu]
Błądziłem przez ciemny las, szukając drogi powrotnej, jednak jedynie co znalazłem to piękne białe światło, w którym widziałem moją babcię. Wzywała mnie do siebie. Jednak nie widziałem tam ani Kouyou ani nikogo kogo widziałem wcześniej. W tym świetle było pięknie, tak bajecznie, jednak po chwili poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem mojego dziadka.
- Gdzie ja jestem? - spytałem się dziadka.
- Jesteś w niebie, tu gdzie wszyscy zmarli idą.
- ... j-jak to?? - w tym momencie zamarłem.. - Ja umarłem?!
- Popełniłeś samobójstwo a nie powinieneś tego robić, nie tak nasza rodzina postępuje ale zrobiłeś to z miłości do ukochanej osoby. Nie ważne czy to płeć żeńska czy męska, miłość jest miłością, za życia pewnie również bym tego nie zaakceptował ale tu jest inaczej.
- Strasznie tego żałuję... chciałbym być teraz z Kou..
- Przyjechał do Ciebie. Gdy się dowiedział o Twojej śmierci był już w drodze do Ciebie. Nie mógł już znieść tego wszystkiego. - babcia dodała.
- Teraz już jest za późno.. - dodałem.
- Nigdy nie jest za późno. - babcia dodała przytulając mnie.
- Wnusiu posłuchaj. Bardzo Cię kochamy, Bóg Cię kocha, Budda Cię kocha.
- Shiroyama Yuu. - odezwał się najpotężniejszy głos jaki można było usłyszeć w niebie.
- Pokazałeś jak bardzo potrafisz kochać i dokonałeś czegoś co jest w prawdzie nie odwracalne, lecz żałujesz, zatem dostaniesz szansę na powrót.
- Jak to? Przecież to niemożliwe.
- Wszystko jest możliwe, dopóki się nie poddasz. Wracasz na ziemię. - Myślałem, że śnię ale jednak nie.
Wracałem wspomnieniami do ostatnich wydarzeń. Zobaczyłem Kouyou, który wracał pociągiem do Tokyo. Wyglądał tak bardzo na załamanego, że bałem się, że sobie coś zrobi a tego bym sobie nie wybaczył. Dlatego wracam na ziemię aby się już nikomu krzywda nie stała, abym chronił ukochaną osobę.
Szpital w Mie, godzina 12:31
- Synku... - słyszałem głos mamy. - otworzyłem oczy, poczułem jej rękę na mojej.
- Nareszcie... - mama nie ukrywała łez. Ja za to nie wiedziałem co się dzieje, dlaczego jestem w szpitalu a nie po tamtej stronie, wtedy sobie przypomniałem, że Bóg dał mi szansę.
- Synu. - ojciec zaczął. Do końca nie wierzyłem, że on tu jest. Po chwili lekarz przyszedł.
- No, młody masz szczęście. - lekarz zaczął mnie badać.
- Synku... - mama płakała ze szczęścia jednak lekarz kazał im wyjść i całe szczęście.
- Panie doktorze.
- Tak?
- Kiedy mógłbym wyjść ze szpitala?
- Najpierw musimy zrobić Ci badania a potem zobaczymy.
- Długo to zajmie?
- Badania nie długo ale musisz trochę jeszcze u nas poleżeć.
- Nie mogę leżeć...
- Pielęgniarka zaraz zrobi Ci pobieranie krwi.
- Eh..
*
3 dni później.
[Kouyou]
Odkąd Yuu odszedł chodziłem jak struty... Chciałem teraz być tylko przy nim, z nim, wszędzie i na zawsze.
Nic nie jadłem, nie chodziłem do szkoły, ciągle błąkałem się po Tokio z łzami w oczach. Obcy ludzie mnie wypytwali czy wszystko w porządku a ja musiałem kłamać. Nie mogłem już tak wytrzymać...
Wszystko co było między nami tak po prostu pękło niczym bańka mydlana.
Czułem ból w klatce piersiowej, to był ból złamanego serca.
Jak ja miałem żyć? Jak ja miałem tak po prostu zapomnieć? Jak ja miałem to wszystko wytrzymać? No niech mi ktoś powie? Niech ktoś mi da jakiś znak! - spojrzałem w niebo krzycząc gdy zaraz na moją twarz spadły kropelki deszczu.
Klęczałem tak na tym deszczu.
Samochód który jechał prosto w kałużę oblał mnie. Niech to szlak!
Teraz tylko się zastanawiałem kiedy pogrzeb mojego ukochanego ale również dotarło do mnie, że chcę być teraz tam gdzie jest mój ukochany.
*
Od tamtego dnia ciągle moja dusza umierała, ciągle czułem się winny, że nie mogłem nic zrobić. Ciągle błagałem Boga aby to wszystko co się stało był tylko jednym wielkim pieprzonym koszmarem ale bez skutku. Yuu nie żył i nie mogłem się pogodzić z jego odejściem.
*
[Yuu]
Pielęgniarki skakały wokół mnie jak koło cesarza! A ja tylko martwiłem się o Kouyou. Nie wiedziałem co się z nim dzieje.. On dalej musi myśleć, że ja nie żyję ale musiałem coś zrobić, żeby się upewnić, że nic mu nie jest.
Minęły dwa dni, jutro miałem już wyjść ale już miałem dość leżenia! Czułem się trochę lepiej jednak na duszy było mi ciężko. Tej nocy postanowiłem uciec ze szpitala.
*
Zapadł zmrok. Pozrywałem kabelki z mojej klaty jednak zanim to zrobiłem odłączyłem maszynę, do której byłem podłączony. Wiedziałem, że jak bym zerwał kabelek przed wyłączeniem to włączyłby się alarm.
Ubrałem się w ubrania, które rodzice mi przywieźli. Na dnie torby znalazłem mój klucz do domu, który schowałem już jakiś czas temu na całe szczęście!
Wyszedłem z sali. Była zupełna cisza. Zabrałem swój bagaż i wszystko co do mnie należało jak na przykład telefon, który rodzice mi zostawili jednak był rozładowany.
Na recepcji stała kobieta.
- Niech to szlag.. - pomyślałem. Musiałem jakoś przejść aby mnie nie zauważyła jednak to było prawie niemożliwe. Zaraz zacząłem myśleć czy jest inne wyjście i przypomniało mi się, że na końcu szpitala jest wyjście ewakuacyjne.
Udałem się w tamtą stronę.
Ugh! Przynajmniej tam nikt nie pilnował. Wyszedłem w końcu ze szpitala a teraz musiałem się dostać tylko do domu.. Na szczęście na dnie mojej torby gdzie kiedyś zrobiłem dziurę schowałem tam moje oszczędności. Akurat na autobus wystarczy. Po nocy autobusy jeszcze jako tako jeździły więc mogłem spokojnie dojechać do domu.
*
Wsiadłem do pociągu i pojechałem do Tokyo. Już nie mogłem się doczekać spotkania z Kouyou.
Minęło 8 godzin.
- Kolego, pobudka! - Obudził mnie konduktor, który oznajmił mi, że już jesteśmy w Tokyo.
- To już?
- Za dobrze się spało co?
- Taa..
Wysiadłem z pociągu. Dopiero teraz sobie zdałem sprawę, że nie wiem gdzie Kouyou mieszka... Ale przypomniałem też sobie, że Kouyou wspominał o szkole, do której chodzi. Było to najlepsze liceum w Tokyo.
Jednak była dalej noc, więc poszedłem do hotelu. Musiałem gdzieś przenocować aby na drugi dzień nabrać sił, żeby go znaleźć.
*
Ranek.
Nastał nowy dzień. Wstałem, zjadłem śniadanie i ruszyłem w poszukiwania mego ukochanego.
Po drodze pytałem ludzi o najlepsze liceum w Tokyo. Wszyscy doskonale wiedzieli gdzie ono się znajduje.
W dzielnicy Shibuya. Zatem i tam musiał on też mieszkać.
Myślałem, że będzie gorzej trochę jak się pogubiłem. Na Taksówkę nie mogłem zmarnować pieniędzy zwłaszcza, że to co miałem musiało mi starczy na jakiś czas dopóki nie znajdę jakieś pracy ale to dopiero po tym gdy odnajdę Kouyou.
*
Godzinę później byłem już pod tym słynnym liceum.
Wszedłem do środka. Z tego co pamiętam chodzi do 2 klasy liceum. Teraz tylko zostało mi odnaleźć jego klasę i spytać o niego.
Wszedłem do klasy C.
- Dzień dobry... Poszukuję Kouyou Takashimy, zna go ktoś może?
- Z tego co wiem jest w klasie A. - jedna dziewczyna odpowiedziała.
- Dziękuję bardzo. - ukłoniłem się i wyszedłem z klasy jednak słyszałem jak zaczeli zaraz o mnie plotkować.
Klasa A. No mam nadzieję, że ktoś mi powie gdzie mieszka albo gdzie go spotkam.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. - klasa mi odpowiedziała. Wyglądali na w porządku.
- Poszukuję Kouyou Takashimy. Wie ktoś gdzie mieszka albo gdzie mogę go odnaleźć?
Jedna dziewczyna wstała, wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z sali.
- A pan kim jest?
- Jestem jego przyjacielem. I jaki tam pan! Yuu, miło mi.
- Hikaru. - podała rękę.
- Wiesz coś o Kou?
- Kouyou mieszka w dzielnicy Shibuya koło galerii handlowej. Tam trafisz normalnie bo ta galeria jest dość wielka i będzie to budynek obok klatka A mieszkanie 6.
- Dziękuję bardzo a nie ma go dziś w szkole?
- No właśnie nie... od dłuższego czasu nie przychodzi a jak przychodzi to ucieka z lekcji.
- A więc to tak...
- Ty coś wiesz?
- Wybacz muszę lecieć. - wybiegłem ze szkoły i zacząłem szukać tej galerii. Po 30 minutach poszukiwania znalazłem.
Wszedłem na górę. Na szczęście była tabliczka z nazwiskiem.
Pukałem ale nikt nie otwierał. Zacząłem się martwić.
Zacząłem się zastanawiać gdzie mógł być. Z tego co pamiętam bardzo lubił takie trochę ponure miejsca jak na przykład te mosty. Akurat dziś było dość pochmurno. Wszedłem na barierkę, przełożyłem najpierw jedną nogę a potem drugą jednak dalej trzymałem się poręczy. Odwróciłem się delikatnie.
*
[Kouyou]
Stałem na moście i przyglądałem się płynącej rzece. Zrobiło się dość ciemno. Chciałem tylko teraz być z nim po tamtej stronie...
[Yuu]
Szedłem tym długim mostem aż zauważyłem kogoś kto chce wyskoczyć. W tej chwili zauważyłem, że to mój ukochany! Ruszyłem się szybko i zacząłem biec.
- Kouyou!!!
- Yuu?!? - nie krył zdziwienia, był wręcz zszokowany! Ty żyjesz?! - ręka mu się wyślizgnęła. Szybko podbiegłem aby go wyciągnąć. Złapałem go pod ramiona i pociągnąłem do siebie. W końcu się udało!
- Jezu, Kouyou! Jak to dobrze, że Cię znalazłem!!
- Yuu?? Yuu!!! - Kouyou krzyczał moje imię aż w końcu rzucił się na mnie.
- Yuu... przecież Ty umarłeś! Jak Ty.. jak to ?!? - zabrakło mu słów.
- Kouyou, proszę nie rób więcej takich głupot, nawet jeśli gdybym odszedł na zawsze nigdy nie rób takich głupot! - zacząłem całować go namiętnie. Tuliłem go mocno do siebie.
- Yuu.. Jak się tu znalazłeś wytłumacz mi!
- Chodź. Pójdziemy do hotelu. Jesteś wymarznięty i musisz się ogrzać.
*
Opatuliłem go kocem po czym zamówiłem nam jedzenie.
Kouyou był bardzo głodny widać to było kiedy szaleńczo wziął się za jedzenie. Zaraz znad talerza podniósł głowę i skierował w moją stronę.
- Yuu... Ty jesteś duchem??
- Niee, głuptasie. - swoim nosem potarłem o jego nosek.
- To wytłumacz mi jak to się stało, że Ty żyjesz? Przecież byłem tam i byłeś martwy!
- No bo tak było ale byłem martwy przez kilka godzin potem jednak ożyłem. Będę szczery ale nie bierz mnie za wariata. Bóg dał mi kolejną szansę.
- Jak to? - oczy mu się poszerzyły.
- Wiele by tłumaczyć. Widziałem nawet moich dziadków.
- Uhmm..
- Kouyou... tak tęskniłem..
- Ja też... chciałbym abyśmy byli razem już na zawsze.
- Teraz już tak będzie zawsze.
- Jak to?
- Tak to, zostaję z Tobą. Znajdę pracę, mieszkanie wynajmę i zamieszkamy razem.
- Byłoby wspaniale ale moja matka ...
- Nie powinna nas rozdzielać.
- Ale... - przyłożyłem mu palec do ust.
- Ciii. Już nic nie mów. - wpiłem się w jego usta i zacząłem językiem bawić się z jego językiem.
Odstawiliśmy talerze i zaczęliśmy się rozbierać. Całowałem całe jego ciało.
- Yuu...
- Będę delikatny.
Zaczęliśmy się kochać. Delikatnie w niego wchodziłem. Kochaliśmy się z wielką czułością i ostrożnością abym mu krzywdy nie zrobił. Kou leżał pode mną i jęczał tak słodko, że lekko przyspieszyłem. Zrobiłem mu pare malinek. Kouyou błagał o więcej i więcej. Spełniłem jego prośbę. Ręka zacząłem potrząsać jego przyjacielem.
W końcu on jak i ja doszliśmy.
Wyszedłem z niego i zdjąłem zabezpieczenia [tak używaliśmy zabezpieczenia].
Kouyou leżał wyssany z życia i leżał tak bez ruchu przez przeszło kolejnych kilka minut. Doprowadziłem się do porządku i wróciłem do ukochanego do łóżka. Zasneliśmy w naszych objęciach.
*
Obudziłem się jakoś po 7 rano. Kou szczelnie się do mnie przytulał. Myślałem, że to sen, że jesteśmy tu teraz razem ale nie, to nie był sen, to była rzeczywistość, piękna rzeczywistość.
- Ughmm - Kouyou coś tam mruknął pod nosem po czym otworzył oczy.- Dzień dobry skarbie. - pocałowałem go w czoło.
- To to nie był sen?!
- Nie Kou, to nie był sen. Było...
- Cudownie! - Kou przerwał mi.
- A jak się czujesz? Boli Cię?
- Nie wiem.. jeszcze nie wstawałem. - nagle wstał.
- Augh...
- Czyli jednak. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Dla takiej miłości warto.
- Więc chociaż pozwól, że Ci pomogę się ubrać.
- Ty byś wolał mnie rozbierać! - pstryknął mnie palcem w nos. Kou się wyprostował i usiadł.
- Oj, chodź tu! - rozłożyłem nogi i przyglnąłem go do siebie.
- Niech tak już będzie zawsze.
- Będzie. - zapewniłem go.
*
Wyszliśmy razem.
Kou wyciągnął swój telefon.
- Jezu...
- Co się stało?
- Sto nieodebranych połączeń od mamy...
- Um..
- I co ja mam zrobić?
- Kou, słuchaj, rób co zechcesz ale wiedz, że masz jeszcze mnie i chciałbym abyś ze mną zamieszkał.
- Ja też tego bym bardzo chciał...
- Skoro znasz lepiej Tokyo, to może pomożesz mi znaleźć jakieś mieszkanie? W końcu jak mam zostać to muszę mieć kącik, gdzie oboje zamieszkamy? - objąłem go i pocałowałem.
- Kocham Cię Yuu. - nic już nie powiedziałem tylko objąłem szczelnie.
W końcu byłem szczęśliwy, w końcu miałem przy sobie moją najważniejszą osóbkę.
Teraz tylko znaleźć jakieś mieszkanko i wziąć się w garść i znaleźć pracę lecz wiedziałem, że nie będzie tak hop do przodu jednak nie traciłem nadziei.
Kou także czuł, że żyje. W końcu odnaleźliśmy się.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie ma to jak pisać podczas stażu xD
A tak btw wybaczcie mi moje spóźnienie z rozdziałem ale już naprawiam ten błąd! Jak wiece nic mi się nie układa od dawna więc i pisanie odkładam na bok.
Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodoba. Trzymajta się! Do następnego rozdziału!
wattpad: https://www.wattpad.com/user/Gazerock_isnotdead